wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział III


     Wypolerowane podłogi, puste korytarze, tłoczliwe poczekalnie, płaczący krewni, wyczerpani lekarze i srogi, kliniczny zapach środków dezynfekujących były pośród tych rzeczy, których Hope doświadczyła idąc na oddział intensywnej terapii, gdzie obecnie przebywała jej przyjaciółka, a każde z nich wysyłało falę strachu i wspomnień przez jej ciało, prawie obezwładniając ją.
     Jeszcze niecałe trzy tygodnie temu sama tutaj przebywała, a tym czasem idzie tutejszym korytarzem nie jako pacjent a odwiedzający. Role zadziwiająco niefortunnie się odwróciły, a myśli Hope krążyły tylko wokół tego, że to ona powinna teraz być na miejscu przyjaciółki. Świadomość tego, że wcześniej niczego nie zauważyła i nie powstrzymała Margaret, była tak silna, że ciało nastolatki snuło się po korytarzu jak wrak czegoś co przypominało człowieka, a umysł pękał od nadmiaru myśli.
     Brunetka z litością spojrzała na białe drzwi gabinetu lekarskiego, w którym toczyła się rozmowa rodziców Margaret z lekarzem prowadzącym leczenie dziewczyny. Minęło już ponad półtorej godziny i nadal żadnych wiadomości. To jest jakieś chore - pomyślała Hope, gdy uświadomiła sobie ile tak naprawdę minęło już czasu od wyjścia do bufetu.
     Małe pasmo światła pojawiło się tuż przy progu drzwi, ciągnąc się aż do przeciwnej ściany. Zaraz po tym pojawił się cichy, choć wyraźny stukot obcasów i Hope wiedziała, że rozmowa dobiegła końca. Jak oparzona zerwała się z krzesła, podbiegając do zapłakanej (?) matki przyjaciółki.
- Pani Kelly? Co z Margaret?
- Ona… Hope, ona ma bulimię – głos kobiety załamał się, a ona sama wybuchła spazmatycznym płaczem.
     Nikt by się nie spodziewał takiego rokowania lekarzy, z wyjątkiem Hope, która już od początku przypuszczała powód zasłabnięcia Margaret. Bulimia. Poważna choroba, do której dziewczyna dążyła od, jak się okazało, miesiąca. Niestety, nie zdawała sobie sprawy jakie konsekwencje niesie za sobą ta oto przypadłość.

~*~

     2 tygodnie później

- Wejdź, jestem sama w domu. – Powiedziała Hope zapraszając tym samym Margaret do środka. Dziewczyna skinęła jedynie głową i podążyła za oddalającą się sylwetką brunetki.
     Jej ciało było jeszcze osłabione i bardziej przypominające cień człowieka niżeli prawdziwą sylwetkę, ale mimo to odważyła się wyjść z domu i podążyć przez kilka przecznic by dotrzeć do domu przyjaciółki i poważnie z nią porozmawiać. Nie wiadomo skąd, ale poczuła potrzebę nie tylko wyjaśnienia, ale i wyżalenia się komuś, komu może zaufać, dlatego też przyszła do Hope.
- Um, Hope? Czy ty… jesteś na mnie zła? – Zapytała dość nieśmiało, co nie oznaczało że tak miało to wyglądać. Po prostu była zbyt słaba by nadać pytaniu odpowiedniej tonacji.
 - Ja? Niee. Skądże? Przecież to normalne, że nie mówi się przyjaciółce o tym, że chce się sprowadzić na dno lub zwyczajnie zabić. – Powiedziała dość sarkastycznie, co nie spodobało się Margaret.
- Czyli jednak jesteś?
- No a nie?
- Ja… przepraszam. To nie miało tak wyglądać. Ja chciałam schudnąć, ale jak na złość waga stała nieruchomo. Wtedy wpadłam na pomysł, że może… - Tu zatrzymała się jakby chciała znaleźć odpowiednie słowo by określić to co chciała przekazać, ale nic nie nasuwało się jej do głowy.
- Będę wymiotować za każdym razem gdy coś zjem? – Dopowiedziała Hope uzupełniając wypowiedź przyjaciółki. Ta pokiwała z dezaprobatą głową i upadła na drewnianą podłogę w salonie brunetki. Już po chwili dało się słyszeć ciche szlochanie co nie zdziwiło Hope, bo domyślała się jak przyjaciółka będzie chciała przekonać ją do uwierzenia w jej niewinność. Mimo to, uklękła przy niej i objęła ją tak, by mogła poczuć kompletny brak odrzucenia, czy nawet strachu. Hope nie chciała być niemiła, a tym bardziej wredna w stosunku do przyjaciółki, ale ta - jakby nie patrzeć - oszukała ją. Przynajmniej takie było tłumaczenie Hope w stosunku do swojej postawy.  
     Teraz gdy widziała rozpacz i ból rysujący się na twarzy Margaret, nie potrafiła dalej utrzymywać gniewu w sobie. Przed oczami dziewczyny stanął obraz jej samej, zmagającej się z chorobą na samym początku. Większości wydawało się, że dziewczyna doskonale radzi sobie z tak potworną przypadłością jaka ją spotkała. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. To nie tylko ból fizyczny, ale przede wszystkim psychiczny, odznaczający wielkie piętno na samopoczuciu, trwający wiele dni, miesięcy, a nawet lat. W przypadku nastolatki, trwa to już piąty rok i nigdy sobie nie wyobrażała, że jej najlepsza przyjaciółka wpakuje się w tak podobne świństwo. Dlatego poczucie winy tak bardzo trzymało się brunetki. Nie powstrzymała Margaret, choć miała przypuszczenia. Więc dlaczego nie zadziałała w porę? 
- Jesteś idiotką wiesz? – Odezwała się po dłuższej chwili Hope z nikłym uśmiechem na twarzy, którego Margaret nie miała szansy zobaczyć.
- Co? – Zapytała zdziwiona.
- Jesteś głuchą idiotką. Wiesz w co ty się teraz wpakowałaś? – Teraz brunetka odsunęła się od przyjaciółki by ta mogła zobaczyć, iż Hope wcale nie mówiła tego ze złością, ale bardziej z rozbawieniem.
- Ja… - urwała na moment, by posklejać ze sobą słowa, które chciała powiedzieć, aby zabrzmiały stosunkowo sensownie. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Wydawało mi się, że jestem zbyt puszysta, no i tak się zaczęło. Przepraszam.
- Przestań wiecznie przepraszać, chyba że mówisz to do siebie, bo ty najbardziej na tym ucierpisz. Może i bulimia to nie anoreksja, ale temat jest niemalże identyczny i uwierz mi, że z tego bagna nie jest tak łatwo się wydostać.
- Wiem – przyznała ze skruchą.
- Chcesz się wyleczyć?
     Tu Margaret nie odezwała się. Czy chciała się wyleczyć? Podświadomość wręcz krzyczała TAK, ale ona się nią nie kierowała. Żeby powiedzieć NIE także nie miała odwagi, no bo jak zareagowałaby Hope? Na pewno zdenerwowała by się, i to bardzo. W niewiedzy po prostu wzruszyła ramionami. W ten sposób chciała także zakończyć ten temat. Hope najwyraźniej doskonale odebrała niemą odpowiedź przyjaciółki, bo już po chwili odezwała się:
- Może wybrałybyśmy się na małe zakupy? Ostatnio gdy szłam ze szkoły zauważyłam na wystawie jakiegoś sklepu śliczną sukienkę. Gdy ją tylko ujrzałam, od razu pomyślałam o tobie i… - nagle dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na sylwetkę przyjaciółki. Patrząc na sukienkę, przed oczami miała postać dawnej Margaret, nie takiej, która stoi teraz przed nią, ale tej, która była ponad miesiąc temu. Czyli nawet zakupy nie odwrócą nas od tematu jej choroby… Pomyślała Hope i szybko upozorowała uśmiech, który tłumaczyłby przerwę w wypowiedzi brunetki.
- I? – Dopytywała się Margaret.
- I myślę, że będzie tobie za duża… I jeśli chcesz możemy ją obczaić*.
- Jasne, w sumie to nawet dobry pomysł. Dawno nigdzie nie byłam, a takie zakupy to dobre wyjście. – Uśmiechnęła się blado i dopiero teraz zorientowała się, że nadal klęczy na ciemnym drewnie podłogowym. Jej uśmiech powiększył się, gdy podnosiła się z podłogi, a wraz z nią wstała Hope.
     Razem usiadły na kanapie rozmawiając na mniej lub więcej ważne tematy. Hope w końcu poczuła, że powracają stare czasy kiedy to ich wspólne rozmowy nie miały końca. I tak rzeczywiście było. Nie chciały poruszać już tematu bulimii, ale obie doskonale wiedziały że to nie koniec i prędzej czy później znów będą musiały wznowić temat. Ale nie teraz, w tej chwili cieszyły się tylko i wyłącznie swoją obecnością. Niestety tylko do czasu…

*użyłam tego słowa by nadać wypowiedzi Hope bardziej potocznego i młodzieżowego języka. Mam nadzieję, że to nikomu nie przeszkadza.

Od autora:
Cześć moi mili!! ♥
Wiem, że długo mnie nie było, ale miałam prawie dwutygodniowy wyjazd do Bułgarii i nie miałam jak napisać tegoż rozdziału.
Jak tam po zakończeniu roku szkolnego? Świadectwa z paskiem? Muszę wam powiedzieć, że ja w tym roku się nie postarałam. No cóż, olałam sprawę i nawet nie zauważyłam kiedy to się stało. Ale w trzeciej klasie będę walczyć o pasek. Jakby co, to mam was za świadków heh ;D
Standardowo proszę choć o mały komentarz, bo mam nieodparte wrażenie, że czytający nie komentują. A może się mylę, bo nikt nie czyta, pomijając 4 osoby, które ‘mnie nie opuszczają’.
Pozdrawiam wszystkich.
Chocollate ♥

czwartek, 20 czerwca 2013

Uwaga!!!

Hej kochani!!
Przepraszam, ale conajmniej do 30 czerwca nic nie dodam, iż, gdyż od 16.06 jestem już w Bułgarii i nie mam tutaj żadnych warunków. Gdy tylko przyjadę to od razu wrzucę wam rozdział III.
Pa pa i życzę wam miłej nauki na ostatnie dni szkoły. ;D

wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział II

A co jeśli jutra nie będzie?
Stoję tutaj i teraz, nie wiem czy następnego dnia to powtórzę.
A co jeśli jutra nie będzie? 
Nie ważne jest jutro, ważne jest dziś...

     Przeglądała album rodzinny, który dotąd schowany był głęboko w komodzie. Wcześniej nie chciała go oglądać. Przywoływał zbyt wiele wspomnień, które nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Dzisiaj jednak potrzebowała czegoś innego. Czegoś co dało by jej siłę do dalszej walki. Nie było to łatwe, ale trzymając zbiór zdjęć w rękach, czuła się pewniejsza i co najważniejsze, mocniejsza. Choć wcale tak nie powinno być. Była wdzięczna mamie, która zawsze powtarzała, by każda ważna chwila została dokumentowana. Choćby w postaci zwykłego zdjęcia, ale była. Teraz przynajmniej miała piękny zbiór wspomnień.
     Przewróciła kartkę, a jej oczom ukazała się mała dziewczynka o kasztanowych włosach, trzymająca za rękę inną, nieco wyższą blondynkę. Poczuła ciepło rozchodzące się po jej sercu, a oczy zaszły łzami. Nie miałam płakać, nie miałam... niestety, pojedyncza, przejrzysta kropla spadła na kartkę z fotografią. Właśnie dlatego nie chciała zaglądać do albumu, na pewno nie po to, by płakać. Szybko starła łzę z papieru i znów przekartkowała. Tym razem na zdjęciu przedstawiona była jedenastoletnia Hope z ponurą miną, wprost wyrażającą smutek. Dziewczyna od razu skojarzyła sytuację. To był dzień, w którym dowiedziała się o swojej chorobie.
    Zawsze zastanawiała się, po co mama zrobiła jej wtedy zdjęcie. Przecież niczego szczególnego nie przedstawiało, prócz wychudzonej dziewczynki z miną na wzór umierającego. Nie chciała tego pamiętać, więc szybko zamknęła cały album, po czym odłożyła go na szafkę tuż obok łóżka.    
     Podciągnęła kolana pod brodę i oparła ją na nich. Dlaczego zajrzała do tego cholernego albumu? Niby miało to ją wzmocnić, a tym czasem jszcze bardziej zdołowało.

                       ~*~

- Co teraz masz? - Hope usłyszała za sobą nieco wyższy niż powinien głos Ashton'a.
- Hmm... chyba geometrię - odpowiedziała spokojnie.
- Oo ja mam biologię, więc to w tę samą stronę. A tak w ogóle to gdzie Margaret?
- Nie mam pojęcia. Zaraz po języku angielskim wybiegła z klasy i do tej pory jej nie widziałam. Odpuściłam sobie jej szukanie, bo znając życie, znów zaangażowała się w porywaczy wir kółka pisarskiego. Cała Margaret. - Dziewczyna uśmiechnęła się miło do chłopaka, co on odwzajemnił. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Choć nie chodzili do tej samej klasy, na przerwach spotykali się tylko po to, by zdać sobie nawzajem relacje z nudnie przeprowadzonej lekcji jakiegoś z nauczycieli. Choć ich rozmowy nie tylko do tego się sprowadzały.
- Ej, zaczekajcie! - Oboje odwrócili się na lekko zachrypnięty, lecz nadal dziecięcy głos Margaret. Na jej twarzy rozciągał się nikły uśmiech. Stała tuż za nimi z pobladłym obliczem, ubrana w widocznie za duże ubrania. Jej oczy były zgaszone, a usta spierzchnięte. Hope od razu poznała ten widok. Sama nieraz wyglądała w ten sposób, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć lub zrobić, ciało blondynki opadło bezdźwięcznie na zimną podłogę. Z jej nosa zaczęła sączyć się ciemnoczerwona krew. Mimo obrzydzenia Hope do tej substancji, uklękła przed ciałem przyjaciółki i zaczęła ją reanimować. W tym czasie Ashton pobiegł po pierwszego lepszego nauczyciela dyżurującego na korytarzu i poprowadził go do zemdlałej dziewczyny. Wokół nieszczęsnego wypadku skupiało się coraz więcej uczniów, którzy ciekawi zajścia, wciskali pomiędzy siebie głowy, tylko po to, by zobaczyć jak najwięcej. Drażniło to Hope, która daremnie próbowała obudzić przyjaciółkę. Dlaczego wcześniej nie zauważyła zmian w wyglądzie i zachowaniu Margaret? Sytuacja zaistniała tydzień temu w kawiarni powinna dać jej wystarczająco do myślenia. Mogła przycisnąć przyjaciółkę, by ta wyjawiła jej prawdę. Więc dlaczego tego nie zrobiła? Miała prawo widzieć co się dzieje, w końcu są najlepszymi przyjaciółkami. Odpuściła sobie. Tak po prostu. Myślała, że to nic nie znaczy, że może to tylko jej zbyt duże podejrzenia.
- Przepraszam, przepraszam, proszę zrobić przejście. - Nieznany głos mężczyzny, który z każdą chwilą był coraz bliżej, obił się o uszy dziewczyny. Hope posłusznie odsunęła się od przyjaciółki i z daleka obserwowała jak ciało nastolatki położono na noszach, a następnie wyniesiono do karetki. Na swoim ramieniu poczuła ciepły dotyk, wiedziała że to Ashton. Z zamkniętymi oczami odwróciła się do niego przodem i mocno wtuliła w ciało chłopaka.
-Wiedziałam - wyszeptała w jego ramię.
- Co?
- Wiedziałam - powtórzyła. - Ona jest taka jak ja...
- Hope, o czym ty mówisz? Jak taka jak ty?
- Ona jest chora, Ashton. Nie zauważyłeś jaka jest wychudzona? Już wcześniej to się działo. Pamiętasz tydzień temu nasz wypad do kawiarni?
- Pamiętam - potwierdził.
- Te lody, które sobie zamówiła. Nie zjadła ich, a do tego one były niskokaloryczne. Oboje doskonale wiemy, że Margaret to największy smakosz lodów na świecie, a ta sytuacja wskazywała ewidentnie na to, że przymusza się do ich nie zjedzenia. 
- Wydawało ci się Hope - powiedział spokojnie, ponownie przytulając do siebie dziewczynę. Ta jednak odsunęła się i posłała chłopakowi spojrzenie pełne bólu, po czym dodała:
- Wiedziałam, że mi nie uwierzysz. - Po tych słowach odwróciła się od chłopaka i ruszyła w kierunku wyjścia ze szkoły.

                      ~*~

- Co z nią? Są już jakieś informacje? - przejęty głos kobiety dobiegł Hope. Na widok swojej matki, dziewczyna westchnęła i powoli wstała z plastikowego krzesełka. Dziwne uczucia poirytowania i czegoś na kształt złości ogarnęły ciało dziewczyny. Nie potrzebowała obecności osób trzecich, tym bardziej matki, która znana ze swej ciekawości będzie drążyła temat do upadłego. Co? Dlaczego? Jak? Kiedy? I cała masa innych wyrazów pytający będzie kierowana do dziewczyny. Nie miała na to ochoty, nie w takiej chwili.
- Jak to się stało? - Zaczęło się - pomyślała.
     Przymknęła na moment oczy, by nie krzyknąć z oburzenia. Dopiero po chwili spojrzała na zniecierpliwioną matkę i wypowiedziała:
- Razem z Ashton'em szliśmy korytarzem, gdy za nami rozległ się głos Margaret. Gdy się zwróciliśmy ona zemdlała. Ash pobiegł po jakiegoś nauczyciela, a ten zadzwonił po pogotowie. Po chwili zjawiła się karetka, która zabrała Mag. To tyle. Nie chcę o tym mówić. - Dodała stanowczo, by definitywnie zakończyć temat. Niestety, nie było jej to dane.
- I co, tak nagle upadła?
- Nagle - potwierdziła ze znużeniem.
- Dlaczego nie szła razem z tobą i Ashton'em, tylko za wami?
- Po dzwonku wybiegła z klasy i dopiero w połowie przerwy do nas dołączyła. Proszę mamo, naprawdę mam dość o tym wspominać. Zaraz zjawią się rodzice Margaret i z pewnością im będę musiała przekazać to samo. A uwierz mi, że wracanie pamięcią do sączącej się krwi z nosa Mag nie jest czymś miłym.
- Poleciała jej z nosa krew? - Spytała zdziwiona Isobel.
- Tak - odparła krótko.
- Rozumiem, nie będę już dalej cię wypytywać, choć nadal mam mętlik  w głowie.
- Ja też - dodała przyciszonym głosem nastolatka i ponownie opadła na błękitne krzesło.
     Już po chwili w oddali dało się słyszeć niewyraźnie szmer i stukot przesadnie wysokich obcasów. Zza jednej ze ścian wyłoniła się smukła sylwetka matki Margaret odzianej w granatowy żakiet i w tym samym odcieniu spódnicę sięgającą połowy ud. Jej stopy faktycznie wsunięte były w wysokie, czarne szpilki, a luźno opadające brązowe fale okalały jej ramiona. Szła szybkim krokiem mimo wysokiego obuwia. Zaraz za nią wyłonił się ojciec przyjaciółki. Ten, ubrany w jasny garnitur, próbował dotrzymać kroku swojej małżonce. Stanowili niezwykły kontrast nie tylko pod względem ubrań, ale także wzrostu. Hope mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok.
- Isobel, Hope - przywitała się cmoknięciem w policzek każdą z kobiet (o ile Hope można było nazwać kobietą), po czym dodała:
Wiadomo coś już na jej temat? Starałam się przybyć tutaj jak najszybciej jak tylko mogłam.
- Z tego co...
- Nadal nic nie wiemy. - Przerwała w połowie zdania starsza kobieta córce. Spojrzała na nią przepraszająco, jakby nie była świadoma tego co robiła. - Hope była tutaj pierwsza i od tej pory żadnych wiadomości. Może wam udzielą jakiś informacji, w końcu jesteście rodzicami.
- Tak... - wypowiedziała niepewnie kobieta. - Więc chodźmy.
     Razem z mężem, który skinął na kobiety w geście powitalnym, ruszyli ku gabinetu lekarskiemu. Hope westchnęła poraz kolejny. Matka usiadła koło córki, po czym z obszernej torebki wyciągnęła telefon. Dziewczyna przyglądała się starszej kobiecie nim spytała co robi.
- Piszę do taty. Z pewnością jedzie już do domu i zdziwi się gdy nas tam nie zastanie. Poinformuję go gdzie jesteśmy.
     Dziewczyna mruknęła pod nosem krótkie aha i sama wyciągnęła swój telefon by zadzwonić do Ashton'a. Nim zdążyła wybrać numer, po korytarzu znów rozszedł się szmer. Tym razem ukazała się szczupła sylwetka przyjaciela Hope. Rozejrzał się, a gdy tylko dostrzegł pannę Stewart szybkim krokiem podszedł do niej.
- Hej, dzień dobry pani Stewart - zwrócił się kolejno do kobiet.
- Witaj Ashton. Już koniec lekcji? - Zwróciła się grzecznym tonem starsza kobieta.
- Tak. Zwolnili nas z dwóch ostatnich zajęć, dlatego zjawiłem się wcześnej.
     Kobieta skinęła głową i powróciła do pisania wiadomości.
- Właśnie miałam do ciebie zadzwonić - poinformowała Hope.
- Wyprzedziłem cię - zaśmiał się, co brunetka odwzajemniła.
- Wychodzi na to, że narazie nic nowego się nie dowiemy. Tak więc, może pójdziemy do bufetu po jakiś napój? Od tego całego zamieszania zaschło mi w gardle. - Zaproponowała dziewczyna.
- Jasne, mi też chce się pić. A pani coś przynieść? - Zwrócił się do matki przyjaciółki.
- Nie, dziękuję - odparła grzecznie.
      Oboje udali się do bufetu znajdującego się na parterze. Chcieli nieco odpocząć od całej sytuacji. Hope była niemalże pewna co jest jej przyjaciółce. Teraz czekała tylko na potwierdzenie jej domysłów przez lekarza.

Od autorki:
Hej moi nieliczni!!
Drugi rozdział jest i mam ogromną nadzieję, że nie wyszedł najgorzej. Cóż, zauważyłam, że końcówka jest fatalna, ale naprawdę nie mam siły jej poprawiać. Właśnie jestem w autobusie i jadę nad morze, a gwar otaczający mnie zewsząd nie pomaga. Chciałam, aby ten rozdział pojawił się jak najprędzej, dlatego też piszę wśród tej rozbrykanej bandy gimnazjalistów wokół.
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. No i oczywiście mam skrytą nadzieję, że będzie ich nieco więcej.
To tyle ode mnie.
Przepraszam za błędy, piszę z telefonu.
Chocollate

wtorek, 14 maja 2013

Rozdział I

- No cóż Hope, to wszystko na dziś. Dziękuję. - basowy, dość głośny głos mężczyzny otarł się o uszy dziewczyny. Podniosła na niego swój mętny wzrok i uśmiechnęła się blado. 
     Uniosła się z krzesła, obitego jasną skórą i ruszyła do białych drzwi. Nie lubiła tutaj przebywać, w końcu kto lubił sterylnie białe szpitale? To była jedna z tych placówek, gdzie kolory współgrały ze sobą jak nigdy. Biały do białego, bo co inaczej pasuje do siebie bardziej niż ten komponujący się odcień? 
     Kiedyś - zanim zaczęła chorować - ten kolor był jednym z jej ulubionych, teraz stał się zmorą. Wszystkie pomieszczenia były chłodno wystrojone. Tak jakby specjalnie miały na celu zniechęcenie ludzi do przechodzenia tutaj. A przecież tak nie powinny wyglądać gabinety lekarskie oraz sale, prawda?
     Minęła się ze swoimi rodzicami w drzwiach, przy czym oni wchodzili, ona opuszczała pomieszczenie. Spojrzała na mamę, która wręcz wyczekiwała potwierdzenia przez córkę, iż wszystko jest w porządku. Odetchnęła z ulgą, gdy Hope uśmiechnęła się niepewnie. Zajęła jeszcze ciepłe miejsce na plastikowym krześle i rozejrzała się po opustoszałym korytarzu.   
     Cisza jaka panowała wokół była na swój sposób inna. Niespokojny oddech i głuche odbijanie się serca o wychudzone ciało dziewczyny, było milion razy głośniejsze od szeptów za ścianą. Spokojnie mogła wychwycić każde słowo wypowiedziane przez lekarza lub któregoś z jej rodziców, ale czy chciała? 
     Miała dość rozmów na temat jej choroby. Nie lubiła o tym mówić, choć starała się to ukryć pod maską normalnej nastolatki nie przejmującej się błahą sprawą. Prawda była taka, że bała się cholernie, a każda myśl o tym że może jutro się nie obudzić lub znów spędzić długie tygodnie, a nawet miesiące w szpitalu przyprawiała ją o ciarki. Nic dziwnego, że nie miała ochoty podsłuchiwać tego, co do powiedzenia ma lekarz rodzicom, a czego ona nie słyszała. 
     Ponownie rozejrzała się po pustej przestrzeni i białych ścianach. Zauważyła, że w kącie pod oknem ustawiono donicę z zielonym drzewkiem, którego nie umiała rozpoznać, na ścianach porozwieszano kilka fotografii przedstawiających... no cóż, anorektyków. Zazwyczaj uciekała od takich widoków, miała dość swojego ciała, ale obrazy tak bardzo różniły się od tego specyficznego życia anorektyków. Jeden z nich przedstawiał dziewczynę, co prawda wychudzoną, ale odziana w zwiewną sukienkę, która nieznacznie powiewała na lekkim wiaterku, poprawiała jej stan. Tak samo gęste fale ciemnych włosów. Postać była odwrócona tyłem, co w Hope wywarło uczucie małej ulgi. Nie chciała jej zobaczyć. Może bała się widzieć tam siebie. To dziwne, ale realne, tacy jak ona są do siebie łudząco podobni. Wspólna cecha - bardzo wyeksponowane kości pojawiają się u każdego z chorych na tę chorobę. 
      Nim się zorientowała rodzice stali koło niej i przyglądali się temu samemu obrazowi co dziewczyna. Odchrząknęła niewyraźnie, ale wystarczająco by odwrócili wzrok z jakże interesującego punktu. Była pewna, iż patrząc na fotografię widzieli tam swoją córkę. Ich mina mówiła sama za siebie.
     Bez słowa ruszyli do wyjścia ze szpitala, by następnie udać się do samochodu i odjechać z tego jakże znienawidzonego przez Hope miejsca. 


~*~

- Hope, możemy porozmawiać? - dziewczyna odwróciła się momentalnie na dźwięk zatroskanego głosu matki. 
- Jasne, coś się stało? - odpowiedziała najspokojniej jak tylko mogła. Po minie matki wiedziała, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejsza. 
- Kochanie - zaczęła ciepło - pan Smith nie powiedział ci wszystkiego. To znaczy nie skłamał, po prostu chciał by to wyszło od nas. 
     Spojrzała na córkę wzrokiem pełnym troski, a głos nagle ugrzązł jej w gardle. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - napiętą atmosferę przerwał cienki głos Hope, która z całych sił starała się być poważna. 
- Um... Hope, powiem w prost. Pogorszyło się. - na te słowa dziewczyna pobladła, a oczy rodzicieli wypełniły się łzami. Przecież lekarz zapewniał, że wszystko dobrze... I w tym momencie Hope zdała sobie sprawę, że takie słowa nie padły z ust lekarza podczas dzisiejszej wizyty. Dziewczyna od lat słyszała tę samą wersję Wszystko w porządku, zmierzamy ku dobremu kierunkowi, była pewna że lekarz dzisiaj powtórzył to samo. Prawda była inna. Nic takiego nie nastąpiło, a nastolatka skarciła się w myślach, za to że nie słuchała wypowiedzi pana Smitha.
- Pogorszyło? Jak bardzo?
- Nie jest najgorzej, ale cudem będzie, jeżeli nie pójdziesz do szpitala. Twój organizm jest niemożliwie odporny na leki i uparcie trzyma się anoreksji. 
- Nie chcę tam iść. Nie pozwól... - w tym momencie dziewczyna nie wytrzymała, a z jej oczu poleciała przeźroczysta fala łez, które odnalazły niewidzialną ścieżkę po jej policzkach, następnie ściekając na wyraźnie odstające kości obojczykowe.
     Bez dwóch zdań, obok niej pojawiła się mama, która zamknęła obie w żelaznym uścisku. Wtuliła się w ciało matki, które emanowało ciepłem i troską. Potrzebowała tego, choć doskonale skrywała to w sobie. Była tajemniczą osobą, ale starała się jak najwięcej korzystać z życia, by stwarzać choćby pozór wesołej i pogodnej dziewczyny. 
- Co na to tata? - odkaszlnęła gdy usłyszała swój nieco zachrypnięty głos, wywołany płaczem. 
- Martwi się. Nie chce byś na nowo spędzała dnie w szpitalu. Musiał jechać do pracy, ale kazał ci przekazać, że gdy tylko wróci to porozmawia z tobą. - oderwała się od córki i ustawiła ją na długość swoich ramion. - Chcemy ci pomóc Hope, ale za nic w świecie nie mamy pojęcia jak. Pieniądze nie są dla nas problemem, ale to nie one są tutaj najważniejsze. Wiesz co mam na myśli?
- Wiem mamo, wiem. - na te słowa znów przyparła do ciała matki upajając się jej zapachem przypominającym lawendę i nutkę pomarańczy. Ten zapach wiódł ją przez życie szesnaście lat i jest przekonana że nigdy się jej nie znudzi. 

~*~

     Całą trójką zajmowali miejsce na jednej z ławek w pobliskim parku. Zazwyczaj spędzali tutaj wolny czas delektując się ciszą i spokojem jaki ich otaczał. Ashton i Margaret jak zawsze byli w doskonałym humorze. Wzajemnie śmiali się ze swoich żartów, przekrzykując się jedno przez drugie, które to ma racje, w odpowiedzi dotyczącej ostatniego wypracowania z języka angielskiego. 
- Hope, a ty jak myślisz? - zwróciła się do niej roześmiana blondynka. 
- Co? A tak, to chyba dobry pomysł - uśmiechnęła się uprzejmie mając nadzieję, że odpowiedź była trafna.
- Dobry pomysł, serio? Myślisz, że Shakespeare był bez mózgiem, a Romeo i Julia to tylko wytwór jego chorej wyobraźni? Z całym szacunkiem kochana, ale to był jeden z najwybitniejszych angielskich dramaturgów i myślę, że twoje zdanie jest niedorzeczne. 
- Wcale nie myślę, że był bez mózgiem. Po prostu jego twórczość była...
- Okej Hope, co jest? To widać, że nas nie słuchałaś, ale co się stało że jesteś nieobecna? - tym razem głos zajął Ashton, jego mina wyrażała troskę i zmartwienie. 
- Ja...bo... Byłam dzisiaj na kontroli... - urwała.
- To wiemy. Coś się tam stało? - ciągnął dalej chłopak. 
- Mój stan się pogorszył - wypaliła wprost. Pomyślała, że w ten sposób pozbędzie się zbędnych tłumaczeń. Ale jak to przystało na Ashton'a i Margaret ciekawość wzięła górę.
- Jak to pogorszyło? Czy to oznacza, że wracasz do szpitala? Nie możesz, nie teraz... - chłopak nie dokończył, tylko spuścił głowę w dół nie spoglądając na żadną z dziewcząt. 
- Co masz na myśli mówiąc nie teraz?  - zapytała podejrzliwie Hope, mrużąc oczy. 
- Ja... To nic nie znaczyło. Tak mi się wyrwało. Po prostu jesteś nam bardzo bliska i nie chcielibyśmy, abyś nas opuszczała - wytłumaczył.
- Okej, to nic pewnego. Hope na pewno sobie poradzi, prawda? - zwróciła się w kierunku przyjaciółki, na co ta posłała jej szczery uśmiech. - Nie martwmy się na zapas. A teraz proponuję lody. Jest wyjątkowo ciepło, a ten deser na pewno poprawi nam humory. No dalej, nie dajcie się prosić. 
- Okej, ale ja stawiam - zaoferował się Ashton. 
- Jasne chojniaku. - obydwie zaśmiały się kpiąco, na co chłopak wywrócił oczami.
     Nieopodal stała malutka, przytulna kawiarnia, do której zaglądało stosunkowo mało ludzi. To w pewien sposób czyniło z niej wyjątkowe miejsce. Trójka przyjaciół usiadła w kącie pod witryną. Stolik był dokładnie dopasowany do ich grupy. Trzy krzesła i mały, okrągły stół. To wszystko komponowało się ze świeżym i dość nowoczesnym wystrojem. 
    Ściany były koloru dojrzałej limonki, na nich zawieszono kilka obrazów wziętych wprost z najsłynniejszych miast w Europie. Pomiędzy fotografiami zawieszone zostały lampy w delikatnym wzorze idealnie pasującym do ciemnych serwetek na stolikach. 
     Ashton od razu popędził do baru, by zamówić każdemu po pucharku pysznych lodów. Margaret zażyczyła sobie mały pucharek lodów o smaku waniliowym. Hope zdziwiła się, że największa smakoszka tegoż deseru zamówiła tak małą porcję, do tego lodów, które zawierają mniej kalorii. Mimo wszystko pominęła ten szczegół i sama zamówiła podwójną porcję lodów czekoladowo-miętowych. Z kolei Ashton wziął lody pistacjowo-malinowo-czekoladowe. 
     Po odebraniu swoich zamówień, każdy zaczął delektować się swoim zimnym deserem. Hope przyglądała się przyjaciółce, która nie pałała zbytnim uwielbieniem do swojego jedzenia. Wręcz skubała tylko pojedyncze łyżeczki jakby od niechcenia. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie czując na sobie spojrzenie brunetki. 
- Coś nie tak? - spytała w końcu.
- Nie, dlaczego? Pomijając fakt, że praktycznie nie ruszyłaś swoich lodów. - wypowiedziała na jednym wydechu dziewczyna.
- Nie mam ochoty. Jakoś mi przeszło. - uśmiechnęła się niezręcznie.
- Skoro już nie zamierzasz tego dokańczać, to może ja to wezmę? - spytał potulnie Ashton, robiąc przy tym maślane oczy w kierunku Margaret. 
- Masz niedojedzony człowieku. - podsunęła mu pucharek z deserem. Bez chwili wahania, wprost rzucił się na lody i zaczął je konsumować. Dziewczyny zaśmiały się pod nosem. 


~*~

- I jak było? - spytała matka Hope, gdy ta tylko weszła do kuchni, w której roznosiły się zapachy kolacji. 
- Dobrze. Byliśmy na lodach i w ogóle spędziliśmy miło czas. 
- Jak kiedyś?
- Jak kiedyś - zawtórowała jej córka, uśmiechając się delikatnie. 
- Kolacja za pół godziny. Zjesz coś? - spytała niepewnie starsza kobieta.
- Um... nie wiem. Chyba nie...
- Hope....
- Mamo, zjadłam podwójną porcję lodów, to chyba dużo, prawda?
- Tak, dużo. Ale jeśli zgłodniejesz to schodź natychmiast okej?
- Okej - potwierdziła, po czym wyszła z kuchni i skierowała się do swego pokoju. 
     Tam ułożyła się na łóżku i pozwoliła swoim kończynom odpocząć od całodziennego chodzenia. Potrzebowała relaksu, a taki odpoczynek zapewniał jej go. To z pewnością był dla niej ciężki dzień. Teraz miała tylko nadzieję, że następny będzie tylko lepszy. 

Od autorki:
Witam was ponownie. Wiem, że jestem po bardzo długiej przerwie, ale były małe komplikacje. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam pierwszym rozdziałem, bo sądząc po komentarzach to chcielibyście dość dużo <bez obrazy>, a ja boję się że nie podołam. No cóż, czy wyszło dobrze to wy oceniacie. 
Jak zauważyliście, będę pisała w 3-osobie. Myślę, że będzie łatwiej, tym bardziej, że dalsza historia dzieli się na więcej niż jedną osobę opowiadającą. Kurde, sama nie wiem co piszę ;D
Proszę o szczere opinie, sądzę że to nie dużo, zwracając uwagę na waszą notatkę a moją. 
Już za wszystkie dziękuję, aaa i oczywiście WIELKIE podziękowania wszystkim tym, którzy dodali komentarz pod prologiem i tak dużą ilość obserwatorów. Jesteście niesamowici. Dziękuję z całego serca ♥ 
To tyle i przepraszam za błędy. 
Chocollate 

sobota, 27 kwietnia 2013

Prolog

     Państwa córka ma anoreksję. Gdy moi rodzice usłyszeli tą informację, załamali się. Tata próbował się jakoś trzymać, wcisnął się w krzesło obite brązową skórą i wtopił wzrok w bliżej nie określony punkt. Mama natomiast zniosła się głośnym płaczem, którego nie mogła w żaden sposób zatrzymać. Ja przyglądałam się całemu zdarzeniu z boku, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. No bo co może wiedzieć jedenastolatka na temat tak poważnej choroby? Wpadłam w to całkowicie nieświadomie. Nie odchudzałam się, nie głodziłam, a mimo to dziwnym trafem zachorowałam.
     Rodzice zaczęli obwiniać siebie na wzajem, wmawiając sobie, a także mi, że to przez nich tak wychudłam. A to w cale nie prawda. Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłam drobna i filigranowa. Z czasem stało się tak, że mój organizm nie do końca przyjmował pożywienie. Myślałam, iż to przejściowe i za chwilę minie, ale nim się zorientowałam wpadłam, jak to rodzice mówią w anoreksję.
     Dziś mija dokładnie pięć lat odkąd stwierdzono moją chorobę. Z dnia na dzień mnie wykańcza, ale staram się być silna i nie poddawać się. Wytrzymałam tyle, to i wytrzymam następne kilka, może nawet kilkanaście lat. Mimo iż choroba jest pod specjalnym nadzorem, wciąż jest leczona, w moim przypadku nie jest tak łatwo z tego wyjść. Tak jak już wspominałam wcześniej, od małego byłam chudzielcem, więc szanse na powrót do normalnego stanu są bardzo małe.
     Z początku gdy wchodziłam w wiek dojrzewania, moja psychika była bardzo wrażliwa na otoczenie. Często słyszałam określenia typu pierdolona anorektyczka, chudzielec, deska i wiele, wiele innych, które zawierają więcej wulgaryzmów niż by można sobie wyobrazić. Nigdy na to nie reagowałam, ale z czasem było mi coraz ciężej słyszeć te wszystkie epitety. To wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po żyletkę, którą chciałam załatwić sprawę poprzez podcięcie sobie żył. Ale jak na złość w ostatnim momencie ktoś mnie ratował.
     W końcu zrozumiałam, że to nie ma sensu, bo na mojej drodze stoi Ktoś kto pilnuje mej osoby przed takimi sytuacjami. Mam wrażenie że strzeże mnie tylko po to, by samemu zabawić się w seryjnego mordercę i zabić gdy choroba doszczętnie wykończy mój organizm. Może to i lepiej. Może dzięki tym kilku dni, miesięcy, a nawet lat nauczę się jeszcze czegoś, czego do tej pory nie miałam okazji poznać.
     Drodzy Panie i Panowie, przed Państwem historia anorektyczki z Menchesteru, Hope Stewart.

      
Od autorki:
Witam was na moim blogu. Zaczęłam to opowiadanie wbrew sobie, nie mam pojęcia dlaczego, nie pytajcie. Chyba przezwyciężyła moja ciekawość i nadmiar myśli.
No i jak podoba się wam prolog? Wiem, że na 'rynku' jest już dużo opowiadań typu: Dziewczyna chora na białaczkę/anoreksję itp. Ale to co mam zamiar pisać, będzie nieco różniło się od reszty, przynajmniej mam taką nadzieję.
Nie zmuszam nikogo do czytania, robię to przede wszystkim dla zaspokojenia swoich myśli, które nie mają już gdzie mieszkać. Nie zdziwię się gdy będzie jeden czytelnik i jeden komentarz. I tak za wszystkie już dziękuję ;D
Pozdrawiam
Chocollate ♥