wtorek, 14 maja 2013

Rozdział I

- No cóż Hope, to wszystko na dziś. Dziękuję. - basowy, dość głośny głos mężczyzny otarł się o uszy dziewczyny. Podniosła na niego swój mętny wzrok i uśmiechnęła się blado. 
     Uniosła się z krzesła, obitego jasną skórą i ruszyła do białych drzwi. Nie lubiła tutaj przebywać, w końcu kto lubił sterylnie białe szpitale? To była jedna z tych placówek, gdzie kolory współgrały ze sobą jak nigdy. Biały do białego, bo co inaczej pasuje do siebie bardziej niż ten komponujący się odcień? 
     Kiedyś - zanim zaczęła chorować - ten kolor był jednym z jej ulubionych, teraz stał się zmorą. Wszystkie pomieszczenia były chłodno wystrojone. Tak jakby specjalnie miały na celu zniechęcenie ludzi do przechodzenia tutaj. A przecież tak nie powinny wyglądać gabinety lekarskie oraz sale, prawda?
     Minęła się ze swoimi rodzicami w drzwiach, przy czym oni wchodzili, ona opuszczała pomieszczenie. Spojrzała na mamę, która wręcz wyczekiwała potwierdzenia przez córkę, iż wszystko jest w porządku. Odetchnęła z ulgą, gdy Hope uśmiechnęła się niepewnie. Zajęła jeszcze ciepłe miejsce na plastikowym krześle i rozejrzała się po opustoszałym korytarzu.   
     Cisza jaka panowała wokół była na swój sposób inna. Niespokojny oddech i głuche odbijanie się serca o wychudzone ciało dziewczyny, było milion razy głośniejsze od szeptów za ścianą. Spokojnie mogła wychwycić każde słowo wypowiedziane przez lekarza lub któregoś z jej rodziców, ale czy chciała? 
     Miała dość rozmów na temat jej choroby. Nie lubiła o tym mówić, choć starała się to ukryć pod maską normalnej nastolatki nie przejmującej się błahą sprawą. Prawda była taka, że bała się cholernie, a każda myśl o tym że może jutro się nie obudzić lub znów spędzić długie tygodnie, a nawet miesiące w szpitalu przyprawiała ją o ciarki. Nic dziwnego, że nie miała ochoty podsłuchiwać tego, co do powiedzenia ma lekarz rodzicom, a czego ona nie słyszała. 
     Ponownie rozejrzała się po pustej przestrzeni i białych ścianach. Zauważyła, że w kącie pod oknem ustawiono donicę z zielonym drzewkiem, którego nie umiała rozpoznać, na ścianach porozwieszano kilka fotografii przedstawiających... no cóż, anorektyków. Zazwyczaj uciekała od takich widoków, miała dość swojego ciała, ale obrazy tak bardzo różniły się od tego specyficznego życia anorektyków. Jeden z nich przedstawiał dziewczynę, co prawda wychudzoną, ale odziana w zwiewną sukienkę, która nieznacznie powiewała na lekkim wiaterku, poprawiała jej stan. Tak samo gęste fale ciemnych włosów. Postać była odwrócona tyłem, co w Hope wywarło uczucie małej ulgi. Nie chciała jej zobaczyć. Może bała się widzieć tam siebie. To dziwne, ale realne, tacy jak ona są do siebie łudząco podobni. Wspólna cecha - bardzo wyeksponowane kości pojawiają się u każdego z chorych na tę chorobę. 
      Nim się zorientowała rodzice stali koło niej i przyglądali się temu samemu obrazowi co dziewczyna. Odchrząknęła niewyraźnie, ale wystarczająco by odwrócili wzrok z jakże interesującego punktu. Była pewna, iż patrząc na fotografię widzieli tam swoją córkę. Ich mina mówiła sama za siebie.
     Bez słowa ruszyli do wyjścia ze szpitala, by następnie udać się do samochodu i odjechać z tego jakże znienawidzonego przez Hope miejsca. 


~*~

- Hope, możemy porozmawiać? - dziewczyna odwróciła się momentalnie na dźwięk zatroskanego głosu matki. 
- Jasne, coś się stało? - odpowiedziała najspokojniej jak tylko mogła. Po minie matki wiedziała, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejsza. 
- Kochanie - zaczęła ciepło - pan Smith nie powiedział ci wszystkiego. To znaczy nie skłamał, po prostu chciał by to wyszło od nas. 
     Spojrzała na córkę wzrokiem pełnym troski, a głos nagle ugrzązł jej w gardle. 
- Co chcesz przez to powiedzieć? - napiętą atmosferę przerwał cienki głos Hope, która z całych sił starała się być poważna. 
- Um... Hope, powiem w prost. Pogorszyło się. - na te słowa dziewczyna pobladła, a oczy rodzicieli wypełniły się łzami. Przecież lekarz zapewniał, że wszystko dobrze... I w tym momencie Hope zdała sobie sprawę, że takie słowa nie padły z ust lekarza podczas dzisiejszej wizyty. Dziewczyna od lat słyszała tę samą wersję Wszystko w porządku, zmierzamy ku dobremu kierunkowi, była pewna że lekarz dzisiaj powtórzył to samo. Prawda była inna. Nic takiego nie nastąpiło, a nastolatka skarciła się w myślach, za to że nie słuchała wypowiedzi pana Smitha.
- Pogorszyło? Jak bardzo?
- Nie jest najgorzej, ale cudem będzie, jeżeli nie pójdziesz do szpitala. Twój organizm jest niemożliwie odporny na leki i uparcie trzyma się anoreksji. 
- Nie chcę tam iść. Nie pozwól... - w tym momencie dziewczyna nie wytrzymała, a z jej oczu poleciała przeźroczysta fala łez, które odnalazły niewidzialną ścieżkę po jej policzkach, następnie ściekając na wyraźnie odstające kości obojczykowe.
     Bez dwóch zdań, obok niej pojawiła się mama, która zamknęła obie w żelaznym uścisku. Wtuliła się w ciało matki, które emanowało ciepłem i troską. Potrzebowała tego, choć doskonale skrywała to w sobie. Była tajemniczą osobą, ale starała się jak najwięcej korzystać z życia, by stwarzać choćby pozór wesołej i pogodnej dziewczyny. 
- Co na to tata? - odkaszlnęła gdy usłyszała swój nieco zachrypnięty głos, wywołany płaczem. 
- Martwi się. Nie chce byś na nowo spędzała dnie w szpitalu. Musiał jechać do pracy, ale kazał ci przekazać, że gdy tylko wróci to porozmawia z tobą. - oderwała się od córki i ustawiła ją na długość swoich ramion. - Chcemy ci pomóc Hope, ale za nic w świecie nie mamy pojęcia jak. Pieniądze nie są dla nas problemem, ale to nie one są tutaj najważniejsze. Wiesz co mam na myśli?
- Wiem mamo, wiem. - na te słowa znów przyparła do ciała matki upajając się jej zapachem przypominającym lawendę i nutkę pomarańczy. Ten zapach wiódł ją przez życie szesnaście lat i jest przekonana że nigdy się jej nie znudzi. 

~*~

     Całą trójką zajmowali miejsce na jednej z ławek w pobliskim parku. Zazwyczaj spędzali tutaj wolny czas delektując się ciszą i spokojem jaki ich otaczał. Ashton i Margaret jak zawsze byli w doskonałym humorze. Wzajemnie śmiali się ze swoich żartów, przekrzykując się jedno przez drugie, które to ma racje, w odpowiedzi dotyczącej ostatniego wypracowania z języka angielskiego. 
- Hope, a ty jak myślisz? - zwróciła się do niej roześmiana blondynka. 
- Co? A tak, to chyba dobry pomysł - uśmiechnęła się uprzejmie mając nadzieję, że odpowiedź była trafna.
- Dobry pomysł, serio? Myślisz, że Shakespeare był bez mózgiem, a Romeo i Julia to tylko wytwór jego chorej wyobraźni? Z całym szacunkiem kochana, ale to był jeden z najwybitniejszych angielskich dramaturgów i myślę, że twoje zdanie jest niedorzeczne. 
- Wcale nie myślę, że był bez mózgiem. Po prostu jego twórczość była...
- Okej Hope, co jest? To widać, że nas nie słuchałaś, ale co się stało że jesteś nieobecna? - tym razem głos zajął Ashton, jego mina wyrażała troskę i zmartwienie. 
- Ja...bo... Byłam dzisiaj na kontroli... - urwała.
- To wiemy. Coś się tam stało? - ciągnął dalej chłopak. 
- Mój stan się pogorszył - wypaliła wprost. Pomyślała, że w ten sposób pozbędzie się zbędnych tłumaczeń. Ale jak to przystało na Ashton'a i Margaret ciekawość wzięła górę.
- Jak to pogorszyło? Czy to oznacza, że wracasz do szpitala? Nie możesz, nie teraz... - chłopak nie dokończył, tylko spuścił głowę w dół nie spoglądając na żadną z dziewcząt. 
- Co masz na myśli mówiąc nie teraz?  - zapytała podejrzliwie Hope, mrużąc oczy. 
- Ja... To nic nie znaczyło. Tak mi się wyrwało. Po prostu jesteś nam bardzo bliska i nie chcielibyśmy, abyś nas opuszczała - wytłumaczył.
- Okej, to nic pewnego. Hope na pewno sobie poradzi, prawda? - zwróciła się w kierunku przyjaciółki, na co ta posłała jej szczery uśmiech. - Nie martwmy się na zapas. A teraz proponuję lody. Jest wyjątkowo ciepło, a ten deser na pewno poprawi nam humory. No dalej, nie dajcie się prosić. 
- Okej, ale ja stawiam - zaoferował się Ashton. 
- Jasne chojniaku. - obydwie zaśmiały się kpiąco, na co chłopak wywrócił oczami.
     Nieopodal stała malutka, przytulna kawiarnia, do której zaglądało stosunkowo mało ludzi. To w pewien sposób czyniło z niej wyjątkowe miejsce. Trójka przyjaciół usiadła w kącie pod witryną. Stolik był dokładnie dopasowany do ich grupy. Trzy krzesła i mały, okrągły stół. To wszystko komponowało się ze świeżym i dość nowoczesnym wystrojem. 
    Ściany były koloru dojrzałej limonki, na nich zawieszono kilka obrazów wziętych wprost z najsłynniejszych miast w Europie. Pomiędzy fotografiami zawieszone zostały lampy w delikatnym wzorze idealnie pasującym do ciemnych serwetek na stolikach. 
     Ashton od razu popędził do baru, by zamówić każdemu po pucharku pysznych lodów. Margaret zażyczyła sobie mały pucharek lodów o smaku waniliowym. Hope zdziwiła się, że największa smakoszka tegoż deseru zamówiła tak małą porcję, do tego lodów, które zawierają mniej kalorii. Mimo wszystko pominęła ten szczegół i sama zamówiła podwójną porcję lodów czekoladowo-miętowych. Z kolei Ashton wziął lody pistacjowo-malinowo-czekoladowe. 
     Po odebraniu swoich zamówień, każdy zaczął delektować się swoim zimnym deserem. Hope przyglądała się przyjaciółce, która nie pałała zbytnim uwielbieniem do swojego jedzenia. Wręcz skubała tylko pojedyncze łyżeczki jakby od niechcenia. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie czując na sobie spojrzenie brunetki. 
- Coś nie tak? - spytała w końcu.
- Nie, dlaczego? Pomijając fakt, że praktycznie nie ruszyłaś swoich lodów. - wypowiedziała na jednym wydechu dziewczyna.
- Nie mam ochoty. Jakoś mi przeszło. - uśmiechnęła się niezręcznie.
- Skoro już nie zamierzasz tego dokańczać, to może ja to wezmę? - spytał potulnie Ashton, robiąc przy tym maślane oczy w kierunku Margaret. 
- Masz niedojedzony człowieku. - podsunęła mu pucharek z deserem. Bez chwili wahania, wprost rzucił się na lody i zaczął je konsumować. Dziewczyny zaśmiały się pod nosem. 


~*~

- I jak było? - spytała matka Hope, gdy ta tylko weszła do kuchni, w której roznosiły się zapachy kolacji. 
- Dobrze. Byliśmy na lodach i w ogóle spędziliśmy miło czas. 
- Jak kiedyś?
- Jak kiedyś - zawtórowała jej córka, uśmiechając się delikatnie. 
- Kolacja za pół godziny. Zjesz coś? - spytała niepewnie starsza kobieta.
- Um... nie wiem. Chyba nie...
- Hope....
- Mamo, zjadłam podwójną porcję lodów, to chyba dużo, prawda?
- Tak, dużo. Ale jeśli zgłodniejesz to schodź natychmiast okej?
- Okej - potwierdziła, po czym wyszła z kuchni i skierowała się do swego pokoju. 
     Tam ułożyła się na łóżku i pozwoliła swoim kończynom odpocząć od całodziennego chodzenia. Potrzebowała relaksu, a taki odpoczynek zapewniał jej go. To z pewnością był dla niej ciężki dzień. Teraz miała tylko nadzieję, że następny będzie tylko lepszy. 

Od autorki:
Witam was ponownie. Wiem, że jestem po bardzo długiej przerwie, ale były małe komplikacje. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam pierwszym rozdziałem, bo sądząc po komentarzach to chcielibyście dość dużo <bez obrazy>, a ja boję się że nie podołam. No cóż, czy wyszło dobrze to wy oceniacie. 
Jak zauważyliście, będę pisała w 3-osobie. Myślę, że będzie łatwiej, tym bardziej, że dalsza historia dzieli się na więcej niż jedną osobę opowiadającą. Kurde, sama nie wiem co piszę ;D
Proszę o szczere opinie, sądzę że to nie dużo, zwracając uwagę na waszą notatkę a moją. 
Już za wszystkie dziękuję, aaa i oczywiście WIELKIE podziękowania wszystkim tym, którzy dodali komentarz pod prologiem i tak dużą ilość obserwatorów. Jesteście niesamowici. Dziękuję z całego serca ♥ 
To tyle i przepraszam za błędy. 
Chocollate