wtorek, 2 lipca 2013
Rozdział III
czwartek, 20 czerwca 2013
Uwaga!!!
Hej kochani!!
Przepraszam, ale conajmniej do 30 czerwca nic nie dodam, iż, gdyż od 16.06 jestem już w Bułgarii i nie mam tutaj żadnych warunków. Gdy tylko przyjadę to od razu wrzucę wam rozdział III.
Pa pa i życzę wam miłej nauki na ostatnie dni szkoły. ;D
wtorek, 4 czerwca 2013
Rozdział II
A co jeśli jutra nie będzie?
Stoję tutaj i teraz, nie wiem czy następnego dnia to powtórzę.
A co jeśli jutra nie będzie?
Nie ważne jest jutro, ważne jest dziś...
Przeglądała album rodzinny, który dotąd schowany był głęboko w komodzie. Wcześniej nie chciała go oglądać. Przywoływał zbyt wiele wspomnień, które nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Dzisiaj jednak potrzebowała czegoś innego. Czegoś co dało by jej siłę do dalszej walki. Nie było to łatwe, ale trzymając zbiór zdjęć w rękach, czuła się pewniejsza i co najważniejsze, mocniejsza. Choć wcale tak nie powinno być. Była wdzięczna mamie, która zawsze powtarzała, by każda ważna chwila została dokumentowana. Choćby w postaci zwykłego zdjęcia, ale była. Teraz przynajmniej miała piękny zbiór wspomnień.
Przewróciła kartkę, a jej oczom ukazała się mała dziewczynka o kasztanowych włosach, trzymająca za rękę inną, nieco wyższą blondynkę. Poczuła ciepło rozchodzące się po jej sercu, a oczy zaszły łzami. Nie miałam płakać, nie miałam... niestety, pojedyncza, przejrzysta kropla spadła na kartkę z fotografią. Właśnie dlatego nie chciała zaglądać do albumu, na pewno nie po to, by płakać. Szybko starła łzę z papieru i znów przekartkowała. Tym razem na zdjęciu przedstawiona była jedenastoletnia Hope z ponurą miną, wprost wyrażającą smutek. Dziewczyna od razu skojarzyła sytuację. To był dzień, w którym dowiedziała się o swojej chorobie.
Zawsze zastanawiała się, po co mama zrobiła jej wtedy zdjęcie. Przecież niczego szczególnego nie przedstawiało, prócz wychudzonej dziewczynki z miną na wzór umierającego. Nie chciała tego pamiętać, więc szybko zamknęła cały album, po czym odłożyła go na szafkę tuż obok łóżka.
Podciągnęła kolana pod brodę i oparła ją na nich. Dlaczego zajrzała do tego cholernego albumu? Niby miało to ją wzmocnić, a tym czasem jszcze bardziej zdołowało.
~*~
- Co teraz masz? - Hope usłyszała za sobą nieco wyższy niż powinien głos Ashton'a.
- Hmm... chyba geometrię - odpowiedziała spokojnie.
- Oo ja mam biologię, więc to w tę samą stronę. A tak w ogóle to gdzie Margaret?
- Nie mam pojęcia. Zaraz po języku angielskim wybiegła z klasy i do tej pory jej nie widziałam. Odpuściłam sobie jej szukanie, bo znając życie, znów zaangażowała się w porywaczy wir kółka pisarskiego. Cała Margaret. - Dziewczyna uśmiechnęła się miło do chłopaka, co on odwzajemnił. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Choć nie chodzili do tej samej klasy, na przerwach spotykali się tylko po to, by zdać sobie nawzajem relacje z nudnie przeprowadzonej lekcji jakiegoś z nauczycieli. Choć ich rozmowy nie tylko do tego się sprowadzały.
- Ej, zaczekajcie! - Oboje odwrócili się na lekko zachrypnięty, lecz nadal dziecięcy głos Margaret. Na jej twarzy rozciągał się nikły uśmiech. Stała tuż za nimi z pobladłym obliczem, ubrana w widocznie za duże ubrania. Jej oczy były zgaszone, a usta spierzchnięte. Hope od razu poznała ten widok. Sama nieraz wyglądała w ten sposób, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć lub zrobić, ciało blondynki opadło bezdźwięcznie na zimną podłogę. Z jej nosa zaczęła sączyć się ciemnoczerwona krew. Mimo obrzydzenia Hope do tej substancji, uklękła przed ciałem przyjaciółki i zaczęła ją reanimować. W tym czasie Ashton pobiegł po pierwszego lepszego nauczyciela dyżurującego na korytarzu i poprowadził go do zemdlałej dziewczyny. Wokół nieszczęsnego wypadku skupiało się coraz więcej uczniów, którzy ciekawi zajścia, wciskali pomiędzy siebie głowy, tylko po to, by zobaczyć jak najwięcej. Drażniło to Hope, która daremnie próbowała obudzić przyjaciółkę. Dlaczego wcześniej nie zauważyła zmian w wyglądzie i zachowaniu Margaret? Sytuacja zaistniała tydzień temu w kawiarni powinna dać jej wystarczająco do myślenia. Mogła przycisnąć przyjaciółkę, by ta wyjawiła jej prawdę. Więc dlaczego tego nie zrobiła? Miała prawo widzieć co się dzieje, w końcu są najlepszymi przyjaciółkami. Odpuściła sobie. Tak po prostu. Myślała, że to nic nie znaczy, że może to tylko jej zbyt duże podejrzenia.
- Przepraszam, przepraszam, proszę zrobić przejście. - Nieznany głos mężczyzny, który z każdą chwilą był coraz bliżej, obił się o uszy dziewczyny. Hope posłusznie odsunęła się od przyjaciółki i z daleka obserwowała jak ciało nastolatki położono na noszach, a następnie wyniesiono do karetki. Na swoim ramieniu poczuła ciepły dotyk, wiedziała że to Ashton. Z zamkniętymi oczami odwróciła się do niego przodem i mocno wtuliła w ciało chłopaka.
-Wiedziałam - wyszeptała w jego ramię.
- Co?
- Wiedziałam - powtórzyła. - Ona jest taka jak ja...
- Hope, o czym ty mówisz? Jak taka jak ty?
- Ona jest chora, Ashton. Nie zauważyłeś jaka jest wychudzona? Już wcześniej to się działo. Pamiętasz tydzień temu nasz wypad do kawiarni?
- Pamiętam - potwierdził.
- Te lody, które sobie zamówiła. Nie zjadła ich, a do tego one były niskokaloryczne. Oboje doskonale wiemy, że Margaret to największy smakosz lodów na świecie, a ta sytuacja wskazywała ewidentnie na to, że przymusza się do ich nie zjedzenia.
- Wydawało ci się Hope - powiedział spokojnie, ponownie przytulając do siebie dziewczynę. Ta jednak odsunęła się i posłała chłopakowi spojrzenie pełne bólu, po czym dodała:
- Wiedziałam, że mi nie uwierzysz. - Po tych słowach odwróciła się od chłopaka i ruszyła w kierunku wyjścia ze szkoły.
~*~
- Co z nią? Są już jakieś informacje? - przejęty głos kobiety dobiegł Hope. Na widok swojej matki, dziewczyna westchnęła i powoli wstała z plastikowego krzesełka. Dziwne uczucia poirytowania i czegoś na kształt złości ogarnęły ciało dziewczyny. Nie potrzebowała obecności osób trzecich, tym bardziej matki, która znana ze swej ciekawości będzie drążyła temat do upadłego. Co? Dlaczego? Jak? Kiedy? I cała masa innych wyrazów pytający będzie kierowana do dziewczyny. Nie miała na to ochoty, nie w takiej chwili.
- Jak to się stało? - Zaczęło się - pomyślała.
Przymknęła na moment oczy, by nie krzyknąć z oburzenia. Dopiero po chwili spojrzała na zniecierpliwioną matkę i wypowiedziała:
- Razem z Ashton'em szliśmy korytarzem, gdy za nami rozległ się głos Margaret. Gdy się zwróciliśmy ona zemdlała. Ash pobiegł po jakiegoś nauczyciela, a ten zadzwonił po pogotowie. Po chwili zjawiła się karetka, która zabrała Mag. To tyle. Nie chcę o tym mówić. - Dodała stanowczo, by definitywnie zakończyć temat. Niestety, nie było jej to dane.
- I co, tak nagle upadła?
- Nagle - potwierdziła ze znużeniem.
- Dlaczego nie szła razem z tobą i Ashton'em, tylko za wami?
- Po dzwonku wybiegła z klasy i dopiero w połowie przerwy do nas dołączyła. Proszę mamo, naprawdę mam dość o tym wspominać. Zaraz zjawią się rodzice Margaret i z pewnością im będę musiała przekazać to samo. A uwierz mi, że wracanie pamięcią do sączącej się krwi z nosa Mag nie jest czymś miłym.
- Poleciała jej z nosa krew? - Spytała zdziwiona Isobel.
- Tak - odparła krótko.
- Rozumiem, nie będę już dalej cię wypytywać, choć nadal mam mętlik w głowie.
- Ja też - dodała przyciszonym głosem nastolatka i ponownie opadła na błękitne krzesło.
Już po chwili w oddali dało się słyszeć niewyraźnie szmer i stukot przesadnie wysokich obcasów. Zza jednej ze ścian wyłoniła się smukła sylwetka matki Margaret odzianej w granatowy żakiet i w tym samym odcieniu spódnicę sięgającą połowy ud. Jej stopy faktycznie wsunięte były w wysokie, czarne szpilki, a luźno opadające brązowe fale okalały jej ramiona. Szła szybkim krokiem mimo wysokiego obuwia. Zaraz za nią wyłonił się ojciec przyjaciółki. Ten, ubrany w jasny garnitur, próbował dotrzymać kroku swojej małżonce. Stanowili niezwykły kontrast nie tylko pod względem ubrań, ale także wzrostu. Hope mimowolnie uśmiechnęła się na ten widok.
- Isobel, Hope - przywitała się cmoknięciem w policzek każdą z kobiet (o ile Hope można było nazwać kobietą), po czym dodała:
Wiadomo coś już na jej temat? Starałam się przybyć tutaj jak najszybciej jak tylko mogłam.
- Z tego co...
- Nadal nic nie wiemy. - Przerwała w połowie zdania starsza kobieta córce. Spojrzała na nią przepraszająco, jakby nie była świadoma tego co robiła. - Hope była tutaj pierwsza i od tej pory żadnych wiadomości. Może wam udzielą jakiś informacji, w końcu jesteście rodzicami.
- Tak... - wypowiedziała niepewnie kobieta. - Więc chodźmy.
Razem z mężem, który skinął na kobiety w geście powitalnym, ruszyli ku gabinetu lekarskiemu. Hope westchnęła poraz kolejny. Matka usiadła koło córki, po czym z obszernej torebki wyciągnęła telefon. Dziewczyna przyglądała się starszej kobiecie nim spytała co robi.
- Piszę do taty. Z pewnością jedzie już do domu i zdziwi się gdy nas tam nie zastanie. Poinformuję go gdzie jesteśmy.
Dziewczyna mruknęła pod nosem krótkie aha i sama wyciągnęła swój telefon by zadzwonić do Ashton'a. Nim zdążyła wybrać numer, po korytarzu znów rozszedł się szmer. Tym razem ukazała się szczupła sylwetka przyjaciela Hope. Rozejrzał się, a gdy tylko dostrzegł pannę Stewart szybkim krokiem podszedł do niej.
- Hej, dzień dobry pani Stewart - zwrócił się kolejno do kobiet.
- Witaj Ashton. Już koniec lekcji? - Zwróciła się grzecznym tonem starsza kobieta.
- Tak. Zwolnili nas z dwóch ostatnich zajęć, dlatego zjawiłem się wcześnej.
Kobieta skinęła głową i powróciła do pisania wiadomości.
- Właśnie miałam do ciebie zadzwonić - poinformowała Hope.
- Wyprzedziłem cię - zaśmiał się, co brunetka odwzajemniła.
- Wychodzi na to, że narazie nic nowego się nie dowiemy. Tak więc, może pójdziemy do bufetu po jakiś napój? Od tego całego zamieszania zaschło mi w gardle. - Zaproponowała dziewczyna.
- Jasne, mi też chce się pić. A pani coś przynieść? - Zwrócił się do matki przyjaciółki.
- Nie, dziękuję - odparła grzecznie.
Oboje udali się do bufetu znajdującego się na parterze. Chcieli nieco odpocząć od całej sytuacji. Hope była niemalże pewna co jest jej przyjaciółce. Teraz czekała tylko na potwierdzenie jej domysłów przez lekarza.
Od autorki:
Hej moi nieliczni!!
Drugi rozdział jest i mam ogromną nadzieję, że nie wyszedł najgorzej. Cóż, zauważyłam, że końcówka jest fatalna, ale naprawdę nie mam siły jej poprawiać. Właśnie jestem w autobusie i jadę nad morze, a gwar otaczający mnie zewsząd nie pomaga. Chciałam, aby ten rozdział pojawił się jak najprędzej, dlatego też piszę wśród tej rozbrykanej bandy gimnazjalistów wokół.
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. No i oczywiście mam skrytą nadzieję, że będzie ich nieco więcej.
To tyle ode mnie.
Przepraszam za błędy, piszę z telefonu.
Chocollate
wtorek, 14 maja 2013
Rozdział I
Kiedyś - zanim zaczęła chorować - ten kolor był jednym z jej ulubionych, teraz stał się zmorą. Wszystkie pomieszczenia były chłodno wystrojone. Tak jakby specjalnie miały na celu zniechęcenie ludzi do przechodzenia tutaj. A przecież tak nie powinny wyglądać gabinety lekarskie oraz sale, prawda?
Minęła się ze swoimi rodzicami w drzwiach, przy czym oni wchodzili, ona opuszczała pomieszczenie. Spojrzała na mamę, która wręcz wyczekiwała potwierdzenia przez córkę, iż wszystko jest w porządku. Odetchnęła z ulgą, gdy Hope uśmiechnęła się niepewnie. Zajęła jeszcze ciepłe miejsce na plastikowym krześle i rozejrzała się po opustoszałym korytarzu.
Cisza jaka panowała wokół była na swój sposób inna. Niespokojny oddech i głuche odbijanie się serca o wychudzone ciało dziewczyny, było milion razy głośniejsze od szeptów za ścianą. Spokojnie mogła wychwycić każde słowo wypowiedziane przez lekarza lub któregoś z jej rodziców, ale czy chciała?
Miała dość rozmów na temat jej choroby. Nie lubiła o tym mówić, choć starała się to ukryć pod maską normalnej nastolatki nie przejmującej się błahą sprawą. Prawda była taka, że bała się cholernie, a każda myśl o tym że może jutro się nie obudzić lub znów spędzić długie tygodnie, a nawet miesiące w szpitalu przyprawiała ją o ciarki. Nic dziwnego, że nie miała ochoty podsłuchiwać tego, co do powiedzenia ma lekarz rodzicom, a czego ona nie słyszała.
Ponownie rozejrzała się po pustej przestrzeni i białych ścianach. Zauważyła, że w kącie pod oknem ustawiono donicę z zielonym drzewkiem, którego nie umiała rozpoznać, na ścianach porozwieszano kilka fotografii przedstawiających... no cóż, anorektyków. Zazwyczaj uciekała od takich widoków, miała dość swojego ciała, ale obrazy tak bardzo różniły się od tego specyficznego życia anorektyków. Jeden z nich przedstawiał dziewczynę, co prawda wychudzoną, ale odziana w zwiewną sukienkę, która nieznacznie powiewała na lekkim wiaterku, poprawiała jej stan. Tak samo gęste fale ciemnych włosów. Postać była odwrócona tyłem, co w Hope wywarło uczucie małej ulgi. Nie chciała jej zobaczyć. Może bała się widzieć tam siebie. To dziwne, ale realne, tacy jak ona są do siebie łudząco podobni. Wspólna cecha - bardzo wyeksponowane kości pojawiają się u każdego z chorych na tę chorobę.
Nim się zorientowała rodzice stali koło niej i przyglądali się temu samemu obrazowi co dziewczyna. Odchrząknęła niewyraźnie, ale wystarczająco by odwrócili wzrok z jakże interesującego punktu. Była pewna, iż patrząc na fotografię widzieli tam swoją córkę. Ich mina mówiła sama za siebie.
Bez słowa ruszyli do wyjścia ze szpitala, by następnie udać się do samochodu i odjechać z tego jakże znienawidzonego przez Hope miejsca.
- To wiemy. Coś się tam stało? - ciągnął dalej chłopak.
- Mój stan się pogorszył - wypaliła wprost. Pomyślała, że w ten sposób pozbędzie się zbędnych tłumaczeń. Ale jak to przystało na Ashton'a i Margaret ciekawość wzięła górę.
- Jak to pogorszyło? Czy to oznacza, że wracasz do szpitala? Nie możesz, nie teraz... - chłopak nie dokończył, tylko spuścił głowę w dół nie spoglądając na żadną z dziewcząt.
- Co masz na myśli mówiąc nie teraz? - zapytała podejrzliwie Hope, mrużąc oczy.
- Ja... To nic nie znaczyło. Tak mi się wyrwało. Po prostu jesteś nam bardzo bliska i nie chcielibyśmy, abyś nas opuszczała - wytłumaczył.
- Okej, to nic pewnego. Hope na pewno sobie poradzi, prawda? - zwróciła się w kierunku przyjaciółki, na co ta posłała jej szczery uśmiech. - Nie martwmy się na zapas. A teraz proponuję lody. Jest wyjątkowo ciepło, a ten deser na pewno poprawi nam humory. No dalej, nie dajcie się prosić.
- Okej, ale ja stawiam - zaoferował się Ashton.
- Jasne chojniaku. - obydwie zaśmiały się kpiąco, na co chłopak wywrócił oczami.
Nieopodal stała malutka, przytulna kawiarnia, do której zaglądało stosunkowo mało ludzi. To w pewien sposób czyniło z niej wyjątkowe miejsce. Trójka przyjaciół usiadła w kącie pod witryną. Stolik był dokładnie dopasowany do ich grupy. Trzy krzesła i mały, okrągły stół. To wszystko komponowało się ze świeżym i dość nowoczesnym wystrojem.
Ściany były koloru dojrzałej limonki, na nich zawieszono kilka obrazów wziętych wprost z najsłynniejszych miast w Europie. Pomiędzy fotografiami zawieszone zostały lampy w delikatnym wzorze idealnie pasującym do ciemnych serwetek na stolikach.
Ashton od razu popędził do baru, by zamówić każdemu po pucharku pysznych lodów. Margaret zażyczyła sobie mały pucharek lodów o smaku waniliowym. Hope zdziwiła się, że największa smakoszka tegoż deseru zamówiła tak małą porcję, do tego lodów, które zawierają mniej kalorii. Mimo wszystko pominęła ten szczegół i sama zamówiła podwójną porcję lodów czekoladowo-miętowych. Z kolei Ashton wziął lody pistacjowo-malinowo-czekoladowe.
Po odebraniu swoich zamówień, każdy zaczął delektować się swoim zimnym deserem. Hope przyglądała się przyjaciółce, która nie pałała zbytnim uwielbieniem do swojego jedzenia. Wręcz skubała tylko pojedyncze łyżeczki jakby od niechcenia. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie czując na sobie spojrzenie brunetki.
- Coś nie tak? - spytała w końcu.
- Nie, dlaczego? Pomijając fakt, że praktycznie nie ruszyłaś swoich lodów. - wypowiedziała na jednym wydechu dziewczyna.
- Nie mam ochoty. Jakoś mi przeszło. - uśmiechnęła się niezręcznie.
- Skoro już nie zamierzasz tego dokańczać, to może ja to wezmę? - spytał potulnie Ashton, robiąc przy tym maślane oczy w kierunku Margaret.
- Masz niedojedzony człowieku. - podsunęła mu pucharek z deserem. Bez chwili wahania, wprost rzucił się na lody i zaczął je konsumować. Dziewczyny zaśmiały się pod nosem.
sobota, 27 kwietnia 2013
Prolog
Rodzice zaczęli obwiniać siebie na wzajem, wmawiając sobie, a także mi, że to przez nich tak wychudłam. A to w cale nie prawda. Odkąd tylko pamiętam, zawsze byłam drobna i filigranowa. Z czasem stało się tak, że mój organizm nie do końca przyjmował pożywienie. Myślałam, iż to przejściowe i za chwilę minie, ale nim się zorientowałam wpadłam, jak to rodzice mówią w anoreksję.
Dziś mija dokładnie pięć lat odkąd stwierdzono moją chorobę. Z dnia na dzień mnie wykańcza, ale staram się być silna i nie poddawać się. Wytrzymałam tyle, to i wytrzymam następne kilka, może nawet kilkanaście lat. Mimo iż choroba jest pod specjalnym nadzorem, wciąż jest leczona, w moim przypadku nie jest tak łatwo z tego wyjść. Tak jak już wspominałam wcześniej, od małego byłam chudzielcem, więc szanse na powrót do normalnego stanu są bardzo małe.
Z początku gdy wchodziłam w wiek dojrzewania, moja psychika była bardzo wrażliwa na otoczenie. Często słyszałam określenia typu pierdolona anorektyczka, chudzielec, deska i wiele, wiele innych, które zawierają więcej wulgaryzmów niż by można sobie wyobrazić. Nigdy na to nie reagowałam, ale z czasem było mi coraz ciężej słyszeć te wszystkie epitety. To wtedy po raz pierwszy sięgnęłam po żyletkę, którą chciałam załatwić sprawę poprzez podcięcie sobie żył. Ale jak na złość w ostatnim momencie ktoś mnie ratował.
W końcu zrozumiałam, że to nie ma sensu, bo na mojej drodze stoi Ktoś kto pilnuje mej osoby przed takimi sytuacjami. Mam wrażenie że strzeże mnie tylko po to, by samemu zabawić się w seryjnego mordercę i zabić gdy choroba doszczętnie wykończy mój organizm. Może to i lepiej. Może dzięki tym kilku dni, miesięcy, a nawet lat nauczę się jeszcze czegoś, czego do tej pory nie miałam okazji poznać.
Drodzy Panie i Panowie, przed Państwem historia anorektyczki z Menchesteru, Hope Stewart.
Od autorki: